Amour, liebe, love, ljubav... miłość. Wymawiana w różnych językach i okazywana na różne sposoby. To najczęściej spotykany temat w filmach, literaturze czy muzyce. Czym właściwie jest i czy tak samo ją rozumiemy? Warto zadać sobie takie pytanie z okazji popularnych walentynek.
Randka gdzieś w plenerze, serce wyryte z inicjałami na drzewie i pierwszy pocałunek. Młodzieńczy, niewinny wizerunek miłości, o którym zachłyśnięci nastolatkowie tak naprawdę wiedzą niewiele. Tu mamy do czynienia z zauroczeniem, nazywanym nieraz przez psychologów „sycylijskim piorunem” (chociaż mogą nim być trafieni również i nieco starsi). Motylki w brzuchu i huśtawka uczuć.
Zakochanie to silne emocje, zarówno pozytywne, jak i negatywne. Jest tu i wielka radość ze spotkania i zarazem lęk przed odtrąceniem. Nie da się ukryć, że zakochaniem rządzi namiętność, którą trudno okiełznać. Tu serce idzie przed rozumem. Podobno silnym uczuciem można zapałać już w ...kilka sekund. Wówczas uruchamiają się różne obszary w mózgu i działają hormony: dopamina, adrenalina, oksytocyna, wazopresyna, testosteron. Ten uśmiech, błysk w oku, włosy, figura... No dobrze, ale co dalej?
— Na początku naszego związku, na pewno nie brakowało ideałów. Najpierw druga osoba wydaje się nam pozbawiona wad. Zresztą nie łudźmy się, w drugą stronę też to działa — mówi Joanna Korzeniewska z Olsztyna. — Nie twierdzę, że gdzieś się rozmyły, po prostu z czasem zauważa się pewne ułomności, ale przecież o to chodzi, aby wzrastać w związku, zmieniać siebie.
Jarek pamięta doskonale moment, kiedy poznał Joannę.
— Chyba żadna para tego nie zapomina, jak budowało się uczucie — mówi. — Pierwszy raz spotkaliśmy się na płaszczyźnie zawodowej. Zawsze zakładałem, że będę miał żonę, ale nie wiedziałem, jak to będzie. Człowiek spotyka się z wieloma osobami i doszukuje się w nich odpowiednich cech. Wówczas przekonuje się, że jest to właśnie ta.
Amerykański psycholog Robert Sternberg równo trzy dekady temu zaproponował trójczynnikową koncepcję miłości. O pierwszej z nich — namiętności już wspomnieliśmy. Druga to intymność, czyli bliskość, w której chodzi o pragnienie dbania o dobro partnera, przekonanie, że można na niego liczyć. To również wzajemne zrozumienie i oczywiście przeżywanie szczęścia w jego obecności. Trzeci składnik miłości to zaangażowanie, które cementuje związek.
— Mając za sobą bagaż doświadczeń, dziś na związek patrzę inaczej — mówi Joanna, która w związku z Jarkiem jest już 20 lat. — Najważniejsze jest to, aby umieć rozmawiać i słuchać. Kiedyś myślałam, że mój mąż wie, co ja myślę i pewne rzeczy sobie dośpiewywałam, co nie było dobre. Rozmawiając można poznać wzajemne oczekiwania. Ciche dni nie są dobrym rozwiązaniem.
Wtóruje jej Jarek.
— Po okresie zauroczenia przyszło życie — mówi. — Zmienia się młodzieńcza świadomość, pojawiają się dzieci i obowiązki. Nadszedł czas uczenia się miłości. Człowiek myślał, że jest dojrzały wchodząc w związek, a to guzik prawda. Wiele relacji trzeba było przebudować. Dziś małżonkowie pracują w tym samym miejscu, spędzają więc wiele czasu razem prowadząc firmę wydawniczo-reklamową. Czy to nie przeszkadza ich związkowi? Czy nie maja siebie czasami dosyć?
— Nie — odpowiadają. — Każdy związek jest inny i należy go zorganizować. Ważne jest to, aby dzielić się ze sobą różnymi sprawami, nie tylko zawodowymi. Małżeństwo dochowało się trójki dzieci. Weronika ma 19 lat, Wiktoria — 10, a Andrzej — 7. Joanna nie ukrywa, że po pojawieniu się dzieci musieli przeorganizować swoje życie i nauczyć się być dla siebie.
— Przychodzi zmęczenie i dlatego należy się wspierać — mówi. — Czasu pozostaje jeszcze mniej, bo trzeba go podzielić między dzieci.
W internecie aż roi się od recept na udaną miłość. Czy takie jednak istnieją? John Townsend w książce „Recepta na miłość”, wymienia kilka czynników, na które szczególnie należy zwrócić uwagę. To umiejętność tworzenia więzi, prawdomówność, naprawianie tego, co zostało zepsute i zarazem akceptowanie tego, co jest oraz szukanie tego, co przyciąga. Swoją receptę na udany związek ma również Joanna z Jarkiem.
— To kwadrans szczerości — mówi Joanna. — Siadamy razem do stołu i zakładamy, że nie będziemy rozmawiać o pracy, dzieciach, szkole i rachunkach... Więc o czym?
— O sobie — odpowiada Joanna. — W ten sposób można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy. Aby to odkryć potrzebowaliśmy jednak lat. Rozmowa jest podstawą, bo bez niej wpada się w ślepy zaułek.
— Na początku naszego związku, na pewno nie brakowało ideałów. Najpierw druga osoba wydaje się nam pozbawiona wad. Zresztą nie łudźmy się, w drugą stronę też to działa — mówi Joanna Korzeniewska z Olsztyna. — Nie twierdzę, że gdzieś się rozmyły, po prostu z czasem zauważa się pewne ułomności, ale przecież o to chodzi, aby wzrastać w związku, zmieniać siebie.
Jarek pamięta doskonale moment, kiedy poznał Joannę.
— Chyba żadna para tego nie zapomina, jak budowało się uczucie — mówi. — Pierwszy raz spotkaliśmy się na płaszczyźnie zawodowej. Zawsze zakładałem, że będę miał żonę, ale nie wiedziałem, jak to będzie. Człowiek spotyka się z wieloma osobami i doszukuje się w nich odpowiednich cech. Wówczas przekonuje się, że jest to właśnie ta.
Amerykański psycholog Robert Sternberg równo trzy dekady temu zaproponował trójczynnikową koncepcję miłości. O pierwszej z nich — namiętności już wspomnieliśmy. Druga to intymność, czyli bliskość, w której chodzi o pragnienie dbania o dobro partnera, przekonanie, że można na niego liczyć. To również wzajemne zrozumienie i oczywiście przeżywanie szczęścia w jego obecności. Trzeci składnik miłości to zaangażowanie, które cementuje związek.
— Mając za sobą bagaż doświadczeń, dziś na związek patrzę inaczej — mówi Joanna, która w związku z Jarkiem jest już 20 lat. — Najważniejsze jest to, aby umieć rozmawiać i słuchać. Kiedyś myślałam, że mój mąż wie, co ja myślę i pewne rzeczy sobie dośpiewywałam, co nie było dobre. Rozmawiając można poznać wzajemne oczekiwania. Ciche dni nie są dobrym rozwiązaniem.
Wtóruje jej Jarek.
— Po okresie zauroczenia przyszło życie — mówi. — Zmienia się młodzieńcza świadomość, pojawiają się dzieci i obowiązki. Nadszedł czas uczenia się miłości. Człowiek myślał, że jest dojrzały wchodząc w związek, a to guzik prawda. Wiele relacji trzeba było przebudować. Dziś małżonkowie pracują w tym samym miejscu, spędzają więc wiele czasu razem prowadząc firmę wydawniczo-reklamową. Czy to nie przeszkadza ich związkowi? Czy nie maja siebie czasami dosyć?
— Nie — odpowiadają. — Każdy związek jest inny i należy go zorganizować. Ważne jest to, aby dzielić się ze sobą różnymi sprawami, nie tylko zawodowymi. Małżeństwo dochowało się trójki dzieci. Weronika ma 19 lat, Wiktoria — 10, a Andrzej — 7. Joanna nie ukrywa, że po pojawieniu się dzieci musieli przeorganizować swoje życie i nauczyć się być dla siebie.
— Przychodzi zmęczenie i dlatego należy się wspierać — mówi. — Czasu pozostaje jeszcze mniej, bo trzeba go podzielić między dzieci.
W internecie aż roi się od recept na udaną miłość. Czy takie jednak istnieją? John Townsend w książce „Recepta na miłość”, wymienia kilka czynników, na które szczególnie należy zwrócić uwagę. To umiejętność tworzenia więzi, prawdomówność, naprawianie tego, co zostało zepsute i zarazem akceptowanie tego, co jest oraz szukanie tego, co przyciąga. Swoją receptę na udany związek ma również Joanna z Jarkiem.
— To kwadrans szczerości — mówi Joanna. — Siadamy razem do stołu i zakładamy, że nie będziemy rozmawiać o pracy, dzieciach, szkole i rachunkach... Więc o czym?
— O sobie — odpowiada Joanna. — W ten sposób można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy. Aby to odkryć potrzebowaliśmy jednak lat. Rozmowa jest podstawą, bo bez niej wpada się w ślepy zaułek.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez