W chorobie ważna jest nawet drobna rzecz, która przynosi uśmiech. To jest to, co możemy wnieść poza lekarstwem — mówi dr Teresa Niczyperowicz, która pracuje w Hospicjum Domowym Caritas w Olsztynie.
— 15 lat temu rozpoczęła pani pracę w hospicjum...
— Wówczas przyszła mi do głowy myśl, że jestem lekarzem i mam leczyć, a tu ludzie umierają... Co ja tutaj robię?
— W ogóle hospicjum kojarzy się ze śmiercią.
— Ale to nie jest tak, że lekarz nie ma tutaj co robić. Ci ludzie przy końcu życia, który często jest bardzo dramatyczny, potrzebują wsparcia, zarówno medycznego, jak i życzliwej obecności drugiego człowieka.
— No właśnie. Czego im brakuje bardziej: zdrowia, czy wsparcia od drugiej osoby?
— Myślę, że obu tych rzeczy. Przez lata, kiedy obserwuję chorych, to zauważam, że tam gdzie jest bardzo ciężka choroba i duże cierpienie, ale z drugiej strony kochająca rodzina, która nie odstępuje chorego, to wówczas odczucie dolegliwości jest zupełnie inne. Tam, gdzie chory zostaje sam, a zdarzają się takie sytuacje, kiedy nie ma kontaktu z rodziną i co za tym idzie, mniej serdeczności i wsparcia, wówczas ból jest trudniej znoszony. I nie jest on tylko fizyczny, bo również psychiczny. Również jakiś lęk i poczucie opuszczenia.
— Czy wówczas szybciej ludzie odchodzą?
— Szybciej i powiedziałabym trudniej.
— Co więc takiego lekarz robi w hospicjum. Czy pomaga pacjentowi przejść „na drugą stronę”?
— Tak bym tego nie nazwała. Od tego jest kapłan. Na pewno personel stanowi oparcie fizyczne w dolegliwościach, począwszy od bólu i zawrotów głowy, które czasem są nie do opanowania. Choroba jest szokiem dla każdego i to niezależnie od wieku. Osoba, która traci sprawność fizyczną ma wówczas poczucie, że zostaje sama ze swoimi problemami. Przyjeżdżamy do pacjenta i po prostu z nim rozmawiamy: o tym, jak się czuje, o pogodzie. On z kolei opowiada nam o swoich kłopotach, problemach. Wówczas ma poczucie wsparcia, nie tylko medycznego.
— Nieraz się słyszy, że może lepiej szybciej odejść, aby się nie męczyć... Co pani na to?
— To jest trudny temat... Tak się mówi. Byłam świadkiem sytuacji, kiedy dana osoba była bardzo obolała, miała wiele lat i już nie chciała żyć. Ale jak przychodziły momenty zagrożenia życia, to natychmiast wołała o pomoc. To jest dowód na to, że człowiek pragnie żyć. Myślę, że po długiej chorobie jest zgoda na śmierć, która się zbliża.
— Ale oprócz osób starszych, hospicjum zajmuje się również dziećmi.
— Zajmujemy się dziećmi z chorobami genetycznymi, z różnymi zespołami niesprawności, czy z mózgowym porażeniem. One pozostają dłużej pod naszą opieką. Wyjątkiem są dzieci z nowotworami. Te odchodzą szybciej, tym bardziej jednak nas potrzebują.
— Trudno przyglądać się temu, kiedy odchodzi dziecko...
— Kiedy choruje dorosły, to ma już kawałek życia za sobą. Jeżeli zachoruje dziecko kilkuletnie i przychodzi cierpienie, to człowiek się buntuje i kłóci z Panem Bogiem. Ja za każdym razem walczę z Nim i pytam: dlaczego dziecko? Dlaczego już cierpi i musi zejść z tego świata.
— A jak przezywają to same dzieci?
— Różnie. Na pewno jest dużo cierpienia, ale wówczas dziecko ma obok siebie kochającą rodzinę, wiec nie czuje się osamotnione. Dzięki medycynie, do jakiej dzisiaj mamy dostęp, pomagamy im znieść ból. Jako pediatra z dziećmi pracuję przez całe życie i to, co zaobserwowałam, to one są bliżej natury czy bliżej Boga. Dziecko nie boi się tak śmierci, jak dorosły.
— Czy chodzi o świadomość?
— Nie. To nie jest kwestia świadomości. Pamiętam czteroletniego chłopca, który był pod naszą opieką. Choroba postępowała bardzo szybko... Zdawał sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji się znajduje, i że długo żyć nie będzie. Pamiętam, jak byliśmy u niego z wizytą i wyszła do nas jego zestresowana mama. Podzieliła się z nami snem chłopca, który powiedział jej, że śnił mu się Jezus, który powiedział mu, że za nim tęskni. Niedługo później chłopiec umarł. Dlaczego tak powiedział? Nie wiem...
— Dzieci zaskakują.
— Najtrudniej odchodzą nastolatki. To jest wiek, kiedy bardzo chce się żyć i wówczas jest bardzo ciężko. Nie tak dawno zmarł siedemnastoletni chłopiec. To się przeżywa i pamięta całe lata.
— Pani też przezywa i pamięta.
— Tak. Pamiętam. Na początku pracy w hospicjum zajmowałam się 14-letnią dziewczyną, która zmarła na czerniaka i pozostawiła po sobie pamiętnik. Przechodziła okres buntu, a tu jeszcze ta choroba. Udało nam się ją namówić do tego, aby prowadziła pamiętnik. Zapisywała go, chowając przed rodziną. Kiedy zmarła, wówczas pierwszy raz do pamiętnika zajrzała jej matka. Ja również widziałam wpis, w którym napisała o naszym zespole pielęgniarek i lekarzy: Jak ja was kocham... Wcale nie pokazywała tego po sobie.
— Co można powiedzieć w tym wszystkim o nadziei. Jest jej dużo?
— Zawsze trzeba jej szukać we wszystkim, nawet jeżeli jest bardzo ciężko. W chorobie ważna jest nawet najdrobniejsza rzecz, która przynosi uśmiech czy radość. To, że damy lek, który uśmierzy ból, albo poprawi apetyt. Kiedy wchodzimy do pacjenta, nie jesteśmy smutni, tylko żartujemy i staramy się wprowadzić dobry nastrój. Chorzy również z nami żartują. Po jakimś czasie stajemy się sobie bliżsi.
Wojciech Kosiewicz
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez
kruk #1961530 | 83.3.*.* 25 mar 2016 12:56
Chylę czoła przed ludźmi, którzy pomagają ludziom !
Ocena komentarza: warty uwagi (3) ! odpowiedz na ten komentarz