Pani Kazimiera związana jest z tym miejscem 40 lat, pani Jadwiga — 35 lat. Handlowcy z Zatorza żyją w niepewności o swoje jutro, ale zaprzeczają pogłoskom o likwidowaniu stoisk.
— To całe nasze życie — mówią. — I proszę, przekażcie olsztyniakom, że jesteśmy. I na nich czekamy. Plotki o tym, że przestaliśmy istnieć, robią nam krzywdę.
Do dziś noszę beżową kurtkę, którą kupiłam w jednej z budek przy Kolejowej. Do dziś mam też do tego miejsca ogromny sentyment. Podobnie jak wielu olsztyniaków. Dziś tutejsza rzeczywistość nie sprzyja jednak nostalgii. Straszą gruzowiska, zarośnięte trawą place po budkach, których już nie ma. Pobite butelki, która leżą na chodnikach. Zostali ludzie, którzy dla tego miejsca poświęcili całe życie. Bo pierwsze budki stanęły tutaj w 1976 roku. I z tym miejscem od początku związana jest Kazimiera Ropiak, rocznik 1933, która wychowała się pod Mławą.
— Nie myślałam, że znajdę się w Olsztynie. Chciałam uczyć się w dziennym technikum ekonomicznym — wspomina. — Na egzamin, do szkoły w Ciechanowie, poszłam pieszo. To było 20 kilometrów. Brało się kawał chleba w torbę i w drogę. Zdałam. Na czwórkę. I nie dostałam się. W uzasadnieniu napisano: córka kułaka. Nie miałam wyjścia. W Olsztynie była siostra mojej matki, więc zamieszkałam u niej i zaocznie uczyłam się w technikum. Potem pracowałam w biurze, w księgowości. Wyszłam za mąż za krawca, urodziły się dzieci.
Stanisław Ropiak, mąż pani Kazimiery przez kilkadziesiąt lat miał swoją pracownię krawiecką przy ulicy Partyzantów. Aż do początku lat 80. W międzyczasie wydzierżawili plac i postawili stoisko przy Kolejowej.
— Na początku szyliśmy ubrania. Brało się na przykład sto, dwieście metrów stylonu i wiozło do Warszawy, do gumowania. Potem szyliśmy z tego kurtki, płaszcze pikowane. To był wtedy hit, a ta moda teraz wraca — opowiada pani Kazimiera. — Wychowywałam czwórkę dzieci. Bywało ciężko. Nie bałam się pracy, trzeba było sobie dawać radę.
Mąż pani Kazimiery przynosi mi śliwki. Z działki. Bo kiedy kończą pracę przy Kolejowej, uprawiają ogród. Jeden przydomowy, i drugi oddalony kilkanaście kilometrów od Olsztyna.
— Widzi pani, to piękne garnitury. W Polsce, pod Poznaniem szyte. U mnie trzysta złotych, a w salonie o połowę droższe. A ludzi przy Kolejowej coraz mniej. Nie wiem jak to dalej będzie — zamyśla się. — Człowiek musi na opłaty zarobić, a coś by się chciało dodatkowo mieć. A tutaj czasem jeden garnitur na tydzień się sprzeda.
Ożywia się, kiedy dopytuję o działkę.
— Wszystko mam — ziemniaki, fasolę. A dziś po pracy jadę sałatę posiać — zapowiada.
Kawałek dalej stoi Jadwiga Zdunek. Od 35 lat jest związana z Kolejową. Zawiązała nawet stowarzyszenie, by w ten sposób bronić praw kupców.
— Miałam 14 lat, jak przyjechałam do Olsztyna z Ostrowi Mazowieckiej, do ciotki. Wykształciłam się na krawcową, ale nie znosiłam tego zawodu. Później prowadziłam bufet. Przyszły zmiany, więc zaczęłam jeździć i sprzedawać polskie towary na Wschód. Rosja, Rumunia, Węgry. Żartuję czasem, że Budapeszt znam lepiej od Warszawy — mówi. — Potem było NRD, gdzie Niemcy szaleli za kiełbasą krakowską. A przywoziło się stamtąd ubranka dziecięce, bo u nas nic nie było w sklepach. Potem była Francja, gdzie miałam rodzinę. W międzyczasie powstało nasze stoisko przy Kolejowej, wychowałam czwórkę dzieci. Kiedy jeździłam, wynajmowało się pracowników. Pozostały wspomnienia Pewexu przy Kolejowej, który tętnił życiem. Dziś wielu już poumierało i budki niektóre są porozbierane. My chcemy tu być. Bo gdzie do pracy ludzie pójdą? Przecież pracy nie ma. Ja mam pretekst do tego, by wyjść z domu. Tak to by pewnie człowiek cały dzień w szlafroku w mieszkaniu siedział.
— Tak naprawdę przez zasiedlenie powinno to być naszą własnością, a nie dzierżawą. My już ten teren dawno spłaciliśmy — denerwuje się Teresa Rutynowska, kolejna właścicielka stoiska. — Nie możemy zainwestować, bo dzierżawy wciąż są tylko czasowo przedłużane. Przy malutkiej emeryturze chciałam dorabiać, ale mam dosyć tej niepewności. Niech pani zobaczy, co się dzieje? Trzeba nas szanować. Dzięki tej pracy człowiek czuje się potrzebny, i grosz się dorobi. Przykro patrzeć na to powolne konanie....
Wybija godzina 15.30. Kupcy pakują towary do budek. Nikogo nie opuszcza nadzieja — może jeszcze będzie dobrze…
— Widzi pani, to piękne garnitury. W Polsce, pod Poznaniem szyte. U mnie trzysta złotych, a w salonie o połowę droższe. A ludzi przy Kolejowej coraz mniej. Nie wiem jak to dalej będzie — zamyśla się. — Człowiek musi na opłaty zarobić, a coś by się chciało dodatkowo mieć. A tutaj czasem jeden garnitur na tydzień się sprzeda.
Ożywia się, kiedy dopytuję o działkę.
— Wszystko mam — ziemniaki, fasolę. A dziś po pracy jadę sałatę posiać — zapowiada.
Kawałek dalej stoi Jadwiga Zdunek. Od 35 lat jest związana z Kolejową. Zawiązała nawet stowarzyszenie, by w ten sposób bronić praw kupców.
— Miałam 14 lat, jak przyjechałam do Olsztyna z Ostrowi Mazowieckiej, do ciotki. Wykształciłam się na krawcową, ale nie znosiłam tego zawodu. Później prowadziłam bufet. Przyszły zmiany, więc zaczęłam jeździć i sprzedawać polskie towary na Wschód. Rosja, Rumunia, Węgry. Żartuję czasem, że Budapeszt znam lepiej od Warszawy — mówi. — Potem było NRD, gdzie Niemcy szaleli za kiełbasą krakowską. A przywoziło się stamtąd ubranka dziecięce, bo u nas nic nie było w sklepach. Potem była Francja, gdzie miałam rodzinę. W międzyczasie powstało nasze stoisko przy Kolejowej, wychowałam czwórkę dzieci. Kiedy jeździłam, wynajmowało się pracowników. Pozostały wspomnienia Pewexu przy Kolejowej, który tętnił życiem. Dziś wielu już poumierało i budki niektóre są porozbierane. My chcemy tu być. Bo gdzie do pracy ludzie pójdą? Przecież pracy nie ma. Ja mam pretekst do tego, by wyjść z domu. Tak to by pewnie człowiek cały dzień w szlafroku w mieszkaniu siedział.
— Tak naprawdę przez zasiedlenie powinno to być naszą własnością, a nie dzierżawą. My już ten teren dawno spłaciliśmy — denerwuje się Teresa Rutynowska, kolejna właścicielka stoiska. — Nie możemy zainwestować, bo dzierżawy wciąż są tylko czasowo przedłużane. Przy malutkiej emeryturze chciałam dorabiać, ale mam dosyć tej niepewności. Niech pani zobaczy, co się dzieje? Trzeba nas szanować. Dzięki tej pracy człowiek czuje się potrzebny, i grosz się dorobi. Przykro patrzeć na to powolne konanie....
Wybija godzina 15.30. Kupcy pakują towary do budek. Nikogo nie opuszcza nadzieja — może jeszcze będzie dobrze…
Patryk Pulikowski, Urząd Miasta
- Na tę chwilę nie planujemy żadnych działań związanych z zagospodarowaniem tego terenu. Dlatego nie należy spodziewać się zmian w
dotychczasowym funkcjonowaniu tego miejsca. Niemniej w poprzednim roku spotykaliśmy się z przedsiębiorcami prowadzącymi przy ul. Kolejowej swoje interesy. Proponowaliśmy przeprowadzkę do Zatorzanki, w którym jest miejsce na taką działalność. Nie spotkało to się jednak z zainteresowaniem kupców.
Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez
Rumunia lat 80-tych #2050596 | 37.201.*.* 22 sie 2016 10:28
Okropnie to wyglada. Wstyd , ze jeszcze to istnieje
! odpowiedz na ten komentarz
robcio #2042585 | 94.254.*.* 8 sie 2016 12:47
Te budy to Rumunia. Jak chcą tam dalej handlować to niech to jakoś wygląda. Ludzie pdzejeżdżają obok pociągami i pierwsze co widzą to te obskurne budy i tak potem Olsztyn kojarzą. Niech to doprowadzą do porządku albo zlikwidują
Ocena komentarza: warty uwagi (1) ! odpowiedz na ten komentarz
Ech #2041712 | 81.15.*.* 6 sie 2016 13:12
Kręci się łezka w oku jak powspomina się zakupy w latach 80-tych.
Ocena komentarza: warty uwagi (3) ! odpowiedz na ten komentarz