Sto lat temu, a nawet jeszcze niedawno babcie przedstawiano jako miłe staruszki z kotem na kolanach, dziergające szaliki wnukom. Dziś babcie na emeryturze realizują swoje pasje. Na przykład piszą książki czy zostają cheerleaderkami. A inni bujają w obłokach i skaczą ze spadochronem.
— Z cheerleaderkami ćwiczę od czterech lat. A jestem wśród nich najstarsza — mówi z uśmiechem 66-letnia Eulalia Pukis, cheerleaderka. — Żeby było śmieszniej, młodsza córka jest dziś moją trenerką. A być może jestem jedyną prababcią cheerleaderką na świecie. Myślę, że to bardzo prawdopodobne. Czuję się młoda dzięki temu, że otaczają mnie młode dziewczyny (śmiech). Choć prawdą jest, że wszystko wynika z mojego charakteru — mam w sobie życiowe ADHD. Nie mam czasu myśleć, ile mam lat.
Biega z pomponami wraz z Olsztyńską Szkołą Cheerleaders SOLsTARE, ale wciąż szuka nowych aktywności. Jest więc również morsem i kąpie się zimą w olsztyńskich jeziorach. Od wielu lat bierze udział w zlotach morsów. Wkrótce wybiera się na zimowy spływ kajakowy. Do tego zwyczajnie pieli w ogródku, gotuje pyszną pomidorówkę i wymyśla aktywności całej rodzinie. Teraz do pozytywnie zakręconego grona, jak mówi o swojej rodzinie, dołączył kilkumiesięczny prawnuk.
— Kiedy mówię, czym zajmuje się moja babcia, wszyscy są zdziwieni. Przecież babcia kojarzy się z cerowaniem, robótkami na drutach. Moja wymyka się stereotypom — co chwilę wyjeżdża na kajaki, mistrzostwa, albo właśnie idzie na trening — żartuje Diana Rybaczyk, wnuczka i mama 7-miesięcznego Aleksandra. — Generalnie babcia jest na emeryturze, ale nigdy nie ma czasu. Po dziadkach jesteśmy energiczni, spontaniczni, mamy podobne poczucie humoru. Bardzo dobrze się rozumiemy.
Entuzjazmem, pozytywną energią zaraziła nie tylko dwie córki, ale i wnuczęta. Diana i Konrad też morsowali. A najmłodszy z rodziny — Olek? Jak powiedział lekarz rodziny — „to dopiero będzie dynamit”. Więc prababcia cheerleaderka prognozuje, że już wkrótce też zostanie morsem.
Biega z pomponami wraz z Olsztyńską Szkołą Cheerleaders SOLsTARE, ale wciąż szuka nowych aktywności. Jest więc również morsem i kąpie się zimą w olsztyńskich jeziorach. Od wielu lat bierze udział w zlotach morsów. Wkrótce wybiera się na zimowy spływ kajakowy. Do tego zwyczajnie pieli w ogródku, gotuje pyszną pomidorówkę i wymyśla aktywności całej rodzinie. Teraz do pozytywnie zakręconego grona, jak mówi o swojej rodzinie, dołączył kilkumiesięczny prawnuk.
— Kiedy mówię, czym zajmuje się moja babcia, wszyscy są zdziwieni. Przecież babcia kojarzy się z cerowaniem, robótkami na drutach. Moja wymyka się stereotypom — co chwilę wyjeżdża na kajaki, mistrzostwa, albo właśnie idzie na trening — żartuje Diana Rybaczyk, wnuczka i mama 7-miesięcznego Aleksandra. — Generalnie babcia jest na emeryturze, ale nigdy nie ma czasu. Po dziadkach jesteśmy energiczni, spontaniczni, mamy podobne poczucie humoru. Bardzo dobrze się rozumiemy.
Entuzjazmem, pozytywną energią zaraziła nie tylko dwie córki, ale i wnuczęta. Diana i Konrad też morsowali. A najmłodszy z rodziny — Olek? Jak powiedział lekarz rodziny — „to dopiero będzie dynamit”. Więc prababcia cheerleaderka prognozuje, że już wkrótce też zostanie morsem.
Olsztynianka, 69-letnia Jadwiga Bryczkowska najpierw była nauczycielką matematyki, potem pracowała jako sędzia, w końcu została kierownikiem warsztatów terapii zajęciowej. Powołanie do pisarstwa odkryła na emeryturze. „Sezam tajemnic” był jej debiutem pisarskim. Pierwszą powieść wydała w 2015 roku. Ukazała się w wydawnictwie, które publikowało książki Joanny Chmielewskiej, naszej polskiej mistrzyni kryminału.
— Przez wiele lat leżała w szufladzie, a ujrzała światło dzienne dzięki córce Jagience, która przesłała je wydawnictwu — opowiada Jadwiga Bryczkowska. — Pisanie jest dla mnie odskocznią od codzienności, od rutyny każdego dnia, które wypełnia mi opieka nad moją schorowaną mamą. Nie spodziewałam się nigdy, że na emeryturze zostanę pisarką. Znajomi się dziwią. Ale kiedy trochę ochłoną, to gratulują. W grudniu 2016 roku ukazała się moja druga książka — „Papieski manuskrypt”. Mam nadzieję, że w grudniu 2017 roku ukaże się trzecia.
Jak mówi, jej największymi kibicami są wnuki.
— Dopytują się, jak mi się pisze, co napisałam i myślę, że chyba są ze mnie dumni — dodaje.
— Przez wiele lat leżała w szufladzie, a ujrzała światło dzienne dzięki córce Jagience, która przesłała je wydawnictwu — opowiada Jadwiga Bryczkowska. — Pisanie jest dla mnie odskocznią od codzienności, od rutyny każdego dnia, które wypełnia mi opieka nad moją schorowaną mamą. Nie spodziewałam się nigdy, że na emeryturze zostanę pisarką. Znajomi się dziwią. Ale kiedy trochę ochłoną, to gratulują. W grudniu 2016 roku ukazała się moja druga książka — „Papieski manuskrypt”. Mam nadzieję, że w grudniu 2017 roku ukaże się trzecia.
Jak mówi, jej największymi kibicami są wnuki.
— Dopytują się, jak mi się pisze, co napisałam i myślę, że chyba są ze mnie dumni — dodaje.
Niektórzy na emeryturze bujają w obłokach. I to dosłownie, bo od wielu lat, od kiedy przeszedł na emeryturę robi to 68-letni Jan Ustrzycki. Przed laty skoki spadochronowe przed laty kojarzyły się głównie z wojskiem. I od tego zaczęła się jego historia. Szkolenie przeszedł w 1964 roku, w tajemnicy przed rodzicami. Sekret szybko został odkryty. A stało się to w czasie skoków pokazowych w Łańcucie, kiedy wyczytano z głośników: a teraz skacze Pedro Jan Ustrzycki.
— Przed laty nie skakało się przez otwarte drzwi samolotu, a trzeba było wyjść na skrzydło — wspomina. — Pierwszego skoku niemal nie pamiętam. Ale zawsze wiedziałem, że to sport dla mnie. Nieprawdą jest, że skakać może ktoś, kto się nie boi. Przed tym żywiołem zawsze trzeba mieć respekt. By w pełni cieszyć się doznaniami, które czekają na nas w powietrzu. Każdy spadochroniarz ma niebo do dyspozycji. I może poczuć się wolny jak ptak. A takich widoków jak w Olsztynie może pozazdrościć nam cała Polska. Żadne Himalaje mnie nie interesują. Tutaj jest co podziwiać.
Po intensywnych skokach zajął się pracą zawodową. Po 25-latach przerwy, w 2008 roku postanowił, że wraca. Dziś skacze pod opiekuńczymi skrzydłami Arkadiusza Mikulicza, instruktora z olsztyńskiego aeroklubu. I jak podkreśla 68-latek dziś skoki to czysta przyjemność. A ma na koncie już ponad 500 skoków. Zdarzyło się, że skakał nawet z wysokości ponad 5 tysięcy metrów.
— Najbardziej wychowawcze jest spadochroniarstwo. Nawet w szachach może jeden drugiemu zawodnikowi zrobić krzywdę. Tutaj zawsze wiemy, że kiedy jednemu potrzebna jest pomoc, nic nie jest ważne. Musimy mu pomóc — ocenia Jan Ustrzycki.
Podkreśla też, że sport sprawił, że jest zdrowy. W sezonie skacze ze spadochronem, ale też chodzi na siłownię. Ma już swoją następczynię. W rodzinie rośnie kolejny mały spadochroniarz — 4-letnia córka pana Jana — Janina.
— Przed laty nie skakało się przez otwarte drzwi samolotu, a trzeba było wyjść na skrzydło — wspomina. — Pierwszego skoku niemal nie pamiętam. Ale zawsze wiedziałem, że to sport dla mnie. Nieprawdą jest, że skakać może ktoś, kto się nie boi. Przed tym żywiołem zawsze trzeba mieć respekt. By w pełni cieszyć się doznaniami, które czekają na nas w powietrzu. Każdy spadochroniarz ma niebo do dyspozycji. I może poczuć się wolny jak ptak. A takich widoków jak w Olsztynie może pozazdrościć nam cała Polska. Żadne Himalaje mnie nie interesują. Tutaj jest co podziwiać.
Po intensywnych skokach zajął się pracą zawodową. Po 25-latach przerwy, w 2008 roku postanowił, że wraca. Dziś skacze pod opiekuńczymi skrzydłami Arkadiusza Mikulicza, instruktora z olsztyńskiego aeroklubu. I jak podkreśla 68-latek dziś skoki to czysta przyjemność. A ma na koncie już ponad 500 skoków. Zdarzyło się, że skakał nawet z wysokości ponad 5 tysięcy metrów.
— Najbardziej wychowawcze jest spadochroniarstwo. Nawet w szachach może jeden drugiemu zawodnikowi zrobić krzywdę. Tutaj zawsze wiemy, że kiedy jednemu potrzebna jest pomoc, nic nie jest ważne. Musimy mu pomóc — ocenia Jan Ustrzycki.
Podkreśla też, że sport sprawił, że jest zdrowy. W sezonie skacze ze spadochronem, ale też chodzi na siłownię. Ma już swoją następczynię. W rodzinie rośnie kolejny mały spadochroniarz — 4-letnia córka pana Jana — Janina.
Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez
Krzysiek #2336695 | 46.76.*.* 26 wrz 2017 11:55
Emerytura może być czasem spełniania marzeń. jak ktoś wcześniej pomyślał o przyszłości i wszystko dobrze zorganizował. Ja mam też 3 filar - ike i jestem spokojniejszy. zresztą można samemu poczytać - http://ike.org.pl/ bo lepiej mieć środki z kilku źródeł w mojej opinii
! odpowiedz na ten komentarz
karusia #2166284 | 91.231.*.* 23 sty 2017 16:30
Ta babcia cheerleaderka to nieszczęście... widać, że myśli głównie o sobie i zajmuje się sobą. Ciekawe czy chociaż raz posiedziała sama z tym prawnukiem i zmieniła choć jedną pieluchę... szczerze wątpię.
Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) ! odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)