Piątek, 22 listopada 2024

Jak wygląda sytuacja rodzin zastępczych w powiecie? Sprawdziliśmy

2017-06-01 12:00:00 (ost. akt: 2017-06-02 08:23:31)

Podziel się:

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Bycie rodziną zastępczą to dwudziestoczterogodzinna praca przez 365 dni w roku. Bez urlopu czy chorobowego. Praca, w której nie liczą się pieniądze, ale miłość, która jest w stanie wynagrodzić wszystko.


Trzy lodówki i trzy zamrażarki muszą być stale zapełnione jedzeniem. Do wykarmienia jest dziewięcioosobowa rodzina. Na obiad trzeba ulepić 200 pierogów na słodko. Dzieciaki je uwielbiają. Lubią też ser. Więc co tydzień trzeba kupić cały czterokilogramowy krąg. Jeśli zażyczą sobie naleśników, przygotowania zajmują około czterech godzin. W sklepach ich zakupy budzą sensację. A to codzienność osób, które prowadzą rodzinny dom dziecka. Pod opieką małżeństwa z maleńkiej miejscowości pod Czerwonką jest obecnie sześcioro dzieci w wieku od 6 do 16 lat. Mają też dwójkę swoich synów — 23-letniego Mateusza i 20-letniego Mariusza. Jeden z nich jest już samodzielny. Mieszka w Olsztynie.


— Może nigdy byśmy nie stali się rodziną zastępczą, gdyby nie nasz ksiądz. On powiedział — tacy fajni jesteście, a może byście dom stworzyli innym dzieciom? — wtrąca Jadwiga Kostyra.
— Chcieliśmy mieć córkę, a zaproponowano nam dwójkę chłopców. Rodzeństwo. Okazało się, że nie ma dziewczynek — wspominają. To jednak nie wpłynęło na ich decyzję. I w ten sposób stworzyli najpierw rodzinę zastępczą, a potem rodzinny dom dziecka.

— A później już trochę życie i los podsunął rozwiązania — dodaje pan Dariusz. — Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę, że stając się rodziną zastępczą przejmuje się nie tylko opiekę nad dziećmi. Jest jeszcze rodzina biologiczna, z którą nie zrywa się kontaktu. Uczestniczyliśmy we wszystkich pogrzebach. Dziadka, ojca, chodziliśmy po hospicjach. Ta nasza opieka, która jest tutaj , w domu, jest przyjemna. Są jeszcze te inne strony, z którymi też trzeba się zmierzyć.

Do rodzin zastępczych trafiają dzieci po przejściach. Z przeszłością pełną przemocy, rodziców upijających się do nieprzytomności. Z domów, w których od dzieci ważniejszy był alkohol. To, by uwierzyły, że są kochane i bezpieczne, wymagało wiele pracy.


— Maciek przyszedł do nas, kiedy miał rok i siedem miesięcy. Jego łóżeczko stało w naszej sypialni, bo bał się spać sam. Każdej nocy, przez rok, trzymał mnie w nocy za rękę. Tylko w ten sposób zasypiał — wspomina pani Jadwiga.

— My dajemy dzieciom uczucie, a one się odwzajemniają tym samym. Trzeba mieć jednak świadomość, że zostaliśmy powołani jako opiekunowie dzieci czasowo — dodaje pan Dariusz. — W pewnym momencie nasza rola się kończy. 

Trójkę chłopców, którzy byli z nimi przez ponad 1,5 roku, zaadoptowała para z Włoch. Dziś czasem kontaktują się z nimi przez internet. Widząc ich uśmiechnięte buzie, to jak przytulają się do swoich nowych rodziców, mają pewność, że są szczęśliwi.


Ich synowie, kiedy w domu przybywało dzieci, na początku nie mogli pogodzić się z sytuacją, że nie tylko oni zwracają się do rodziców: mamo i tato. Dziś Mateusz, student geodezji i kartografii, stara się mobilizować gromadkę do nauki, stał się ich opiekunem. A maluchy są w niego zapatrzone jak w obrazek. 
Opieka nad tak dużą rodziną wymaga ogromnego wysiłku. Dzień dorosłych rozpoczyna się o czwartej rano. Pani Jadwiga wstaje, przygotowuje śniadanie. Potem jest krótki czas tylko dla rodziców.

— Zanim mąż wyjedzie do pracy, pijemy razem kawę. Kiedy zrobiło się cieplej siadamy na ławeczce w ogrodzie — opowiada pani Jadwiga. — Potem mam czas na nasze koty, psy i kurki i trzeba wyprawić dzieci do szkoły. Potem wszyscy wracają, razem jemy obiad, kolację. Dzień kończy się o 23 — dodaje.

Rodzina organizuje wspólne wyjazdy. 8,5-letni Jakub podkreśla, że lubi te nad morze. Wczesnym rankiem, w czasie wakacji, pakują się do auta, biorą prowiant, w tym obowiązkowo ciasteczka, i jadą na piknik. Jeżdżą też na rowerach. Każdy członek rodziny ma własny. Okolica sprzyja wycieczkom. Ale jak sami zauważają, czasy nie sprzyjają za to rodzinom zastępczym.

— Kto może pozwolić sobie na to, by wziąć dzieci z trudnych rodzin, z przeszłością i jednocześnie pracować? Bo zmieniły się zasady i dziś tak trzeba. Ludzie boją się tej odpowiedzialności. Myślę, że w wielu przypadkach ta odpowiedzialność, niepewność, jest przerażająca — dodaje pan Dariusz.

Nieustannie też muszą zmierzyć się z zarzutami, że robią to dla pieniędzy. Na każde dziecko otrzymują po tysiąc złotych, do tego dochodzi 500 złotych z rządowego programu.

— Nikt jednak nie zauważa wydatków, które są przy tak dużej rodzinie. Kiedy chorują, to jedno zaraża kolejne. I wydaje się ogromne pieniądze na leki. Z ostatniej wizyty od okulisty trójka wyszła z nowymi okularami — wylicza pani Jadwiga. — Jedno wyjście do kina to 400 złotych. A trzeba jeszcze czymś je nakarmić, bo nie najedzą się samym popcornem. Byliśmy ostatnio w Warszawie w Centrum Nauki Kopernik. Wejściówki kosztowały nas 700 złotych. Nikt nie liczy, ile wydajemy na jedzenie. Większość i tak robię sama. Ale rodzina zastępcza była mi pisana. Kiedyś koleżanka powiedziała, że u mnie zawsze pachniało goframi, racuchami, a wokoło było dużo dzieci. I tak zostało. 





W powiecie olsztyńskim 200 rodzin zastępczych, w tym 21 zawodowych i 50 niezawodowych, pozostałe to rodziny spokrewnione.


Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Dodaj komentarz Odśwież

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB